wtorek, 1 kwietnia 2014

Rozdział X ; Sekrety

I oto jest! Dodaje rozdział przed weekendem tak jak obiecałam. Według mnie jest.. hmm.. taki sobie, ale może wam się spodoba. Dodałam jeden fragment z perspektywy Willa, więc chciałabym was prosić o opinię w komentarzach, czy mam dodawać perspektywę Willa czy nie :)
Mam wieeeeelką prośbę. Od kilku dni szukam instrukcji jak zrobić spis treści na blogu i puki co marnie mi idzie -.- Jeśli ktoś jest obeznany w temacie to byłabym bardzo wdzięczna za pomoc :)
A teraz zapraszam do czytania i liczę na komentarze :3


* * *


" Z pozoru świetny, nęcący tęczami
Świat gościnnie rozwarte marzenia podwoje-
Ale naprawdę troski, bóle, niepokoje."


Ostrzyłam właśnie miecz, kiedy do zbrojowni wszedł Alan. Spojrzał na mnie zaskoczony, jakby nikogo się tu nie spodziewał. 
-Cześć. - przywitałam się. 
-Cześć. - odparł, przywołując na twarz uśmiech. Mimo bladości skóry, lekkich cieni pod oczami i trochę za chudego ciała, był przystojny. Jego brązowe włosy błyszczały w świetle zachodzącego słońca, a oczy promieniowały uprzejmością i dobrocią. 
-Co tu robisz? - zapytał.
-Myślę. - wyznałam, co nie było kłamstwem. Ciągle myślałam. O mnie. O Willu. O Kyle'u. O wujku Johnie. O naszyjniku mamy, który spoczywał bezpiecznie pod bluzką. O Casey. O Lucasie. O chłopakach. O rodzicach. Odgarnęłam włosy z czoła i uśmiechnęłam się blado. 
-A ty co tu robisz? - zapytała, a Alan westchnął. 
-Miałem zamiar poćwiczyć. Trening mnie uspokaja. - rzucił z uśmiechem. 
-Walka cię uspokaja? Ta cała broń? Zmęczenie? - przytaknął. - Rany. 
Podszedł do mnie i opadł na ławkę. 
-Zdaje się, że Will kazał ci odpoczywać. - mruknęłam, starając się nie zdradzać żadnych emocji. Na szczęście nie musiałam oglądać Willa przez ostatnich kilka godzin. Przygotowywałam się do zwiadów. Ciekawiło mnie tylko, dlaczego Luke chciał iść ze mną. NIGDY ale to PRZENIGDY bym nie pomyślała, że on chociaż mnie znosi, a co dopiero lubi. Chociaż dzisiaj dał mi jasny znak, że mam sprowokować Marcusa. No, może tylko ja tak to przyjęłam, ale mimo wszystko było w tym coś dziwnego. 
Alan prychnął, przerywając moje rozmyślania. 
-Will gdyby mógł, przywiązałby mnie do łóżka, bylebym tylko z niego nie wychodził. Raz próbował. - uśmiechnął się wesoło. Widząc moje spojrzenie, uśmiech spełz mu z twarzy. Westchnął. - Will jest.. trudny. Ma za sobą ciężkie lata. Nie jest mu łatwo, dlatego odrzuca wszystkich na prawo i lewo.  
-A co stało się, że jest mu tak trudno? - zapytałam burkliwie. Alan długo milczał. 
-Nie ważne. To nie moja sprawa, Isabelle. Jeśli zechce, to ci powie. - uśmiechnął się, a potem nagle jego ciałem wstrząsnął straszny kaszel. 
Osunął się na kolana i zaczął wręcz pluć krwią. Co dziwne, nie czułam obrzydzenia. Uklękłam obok niego i delikatnie położyłam mu dłoń na ramieniu, nie bardzo wiedząc co innego mogłabym zrobić. Po kilku minutach, atak ustąpił i Alan wstał. Jego białą koszulka była poplamiona krwią, tak jak rękawy i broda. Przygryzłam wargę.
-Wybacz. - wyszeptał z bólem. Spojrzałam na niego zdziwiona, ale on już znikał za drzwiami. 


* * *


-Alanie Lewisie! - warknął Will, dostrzegając przyjaciela. Al zatrzymał się jak wryty, po czym szybkim krokiem zaczął się oddalać w stronę swojego pokoju. 
Will westchnął i policzył do dziesięciu, żeby się uspokoić. Potem rozluźnił się, a czas wokół niego zwolnił. Zawsze lubił tą zdolność. Była bardzo rzadka, a za razem bardzo przydatna. Nikt w zakonie jej nie miał. Prawie nikt. Ona miała. Ale to było nieistotne. Nie teraz. 
Pobiegł korytarzem za przyjacielem, doganiając go przy drzwiach. Alan zatrzymał się i uśmiechnął, choć nie widział Willa. Przez szybkość, mógł na chwilę zniknąć. 
-Doprawdy, nie musisz ciągle tego robić. - powiedział Alan, odwracając się. Will ujawnił się i już miał coś odpowiedzieć, gdy dostrzegł krew na koszuli przyjaciela. Wciągnął z sykiem powietrze, a Alan tylko się uśmiechnął tym smutnym uśmiechem. 
-Miałeś odpoczywać. Nie możesz.. Al.. Wiesz przecież..- Will nie mógł skleić zdania. Tylko przy Alanie tak się działo. Przyjaciel westchnął,  co było u niego częste. 
-Daj spokój. - wszedł do pokoju, a Will za nim, zamykając drzwi. Pokój był taki jak inne pokoje w zakonie. Pomalowany na wyblakły, niebieski odcień. Na środku pokoju stało łóżko z baldachimem, w jednym kącie szafa a w drugim lustro. Przy łóżku stała szafka nocna, a okno wychodziło na las, jak wszystkie okna w zakonie. Pod ścianą stał fortepian. Pasją Alana była gra na pianinie. Will wolał skrzypce, ale mimo wszystko uwielbiał słuchać gry przyjaciela. 
Will podszedł do szafki nocnej i wyjął z niej lek. Niebieski proszek, który wsypał do szklanki i zalał wodą. Alan cicho usiadł na łóżku i spojrzał na swoją koszulę. 
-Hmm.. Kolejna do wyrzucenia. - ściągnął ją przez głowę i rzucił na podłogę. Will przełknął ślinę i podał przyjacielowi szklankę. Al skrzywił się, ale posłusznie wypił całość duszkiem. Oddał szklankę Willowi, a on odstawił ją na szafkę i podszedł do okna. 
Żaden się nie odzywał. W końcu Alan westchnął. 
-Widziałem Isabelle. - wyznał, a Will napiął wszystkie mięśnie. - Mogę zapytać, co się między wami wydarzyło? 
-Nic. - warknął Will. - Zupełnie nic. 
-Kochasz ją? - Will odwrócił się gwałtownie. Alan właśnie właził pod kołdrę i poprawiał poduszki. Gdy przeniósł wzrok na Willa, w jego spojrzeniu było zaciekawienie. 
-Nie. - powiedział Will stanowczo. Czuł coś do Isabelle, ale to nie była miłość. Wiedział to.. chyba. 
-Kłamczuch. - Will posłał Alanowi wściekłe spojrzenie, ale ten zamknął oczy i uśmiechnął się lekko. 
-Nie kocham jej, Al. Wiesz, że nikogo nie kochałem i nie będę kochał. A Isabelle ta zasada dotyczy w szczególności. - burknął, znów odwracając się do okna i krzyżując ręce na piersi. 
-Wiem, Will. - westchnął Alan. 
Will spojrzał na niego z ukosa. Jak zawsze spojrzał na jego klatkę piersiową. Zawsze tam patrzył, zawsze liczyło się tylko unoszenie i opadanie klatki piersiowej przyjaciela. 
-Will? - zapytał Alan sennym głosem. 
-Hm?
-Pójdziesz dzisiaj do lasu, prawda? - Will uśmiechnął się. Alan mimo tego, że miał zamknięte oczy, także się uśmiechnął, jakby mógł wyczuć co robi jego przyjaciel. Ale tak właśnie było. Mogli usłyszeć się bez słów, poczuć ból i uczucia tego drugiego.
Alan westchnął. 
-W takim razie nie rób nic nieprzyzwoitego. Isabelle dopiero do nas dołączyła. - powiedział.
Will rzucił mu mordercze spojrzenie, ale przyjaciel już zasnął. Na brodzie Alana widniało jeszcze kilka kropelek zaschniętej krwi, która przypomniała Willowi o jego koszmarze, który męczył go co noc, odkąd spotkał swojego brata krwi.


* * *


-Cześć. - burknął Luke, wyłaniając się z cienia. Drgnęłam i spojrzałam na niego. Miał czarne spodnie i czarną bluzę z kapturem. Jego jasne włosy były wyjątkowo złote, na tle czerni, a brązowe oczy zdawały się kryć wiele tajemnic. Przez jego pierś rozciągały się dwa pasy, które przytrzymywały dwa miecze, znajdujące się na jego plecach.
-Cześć. - mruknęłam. Ja miałam ze sobą dwa sztylety w kształcie półksiężyców, które spoczywały przy moim pasie z bronią.
Lucas wyminął mnie i ruszył korytarzem w stronę bramy. Westchnęłam i pobiegłam za nim. Nie odezwałam się ani słowem, gdy się z nim zrównałam. Luke rzucił mi szybkie spojrzenie, ale też się nie odezwał.
Marcus i spora grupka uczniów zebrała się już pod bramą. Szef zakonu wydawał jakieś polecenia, a widząc mnie i Lucasa zamilkł na chwilę.
-Panna i pan Johnson. - uśmiechnął się, jak dla mnie kpiąco. Nagle coś do mnie dotarło. Luke miał takie same nazwisko jak ja. Nie żeby to było coś nadzwyczajnego, ale.. Cóż, wyglądaliśmy podobnie. Przygryzłam wargę. - Będziecie sprawdzać zachodnią część lasu. Trzy godziny i wracacie, by zmienić się z Ashtonem i Alexem, jasne? - pokiwałam głową, a Luke tylko wzruszył ramionami. - Za pięć minut wychodzicie.
Marcus odwrócił się i zaczął przemawiać do pozostałych. Z nami miało wyjść dziewięć grup dwuosobowych i pełnić wartę przy innych częściach lasu. Oparłam się o ścianę i rozejrzałam. Dostrzegłam Ashtona i Alexa, którzy kiwali głowami. Alex rzucił mi szybkie spojrzenie, ale od razu odwrócił wzrok. Dostrzegłam też Casey, która stała z jakimś chłopakiem. Jake'a, Connora i Roberta też widziałam, a raczej ich głowy. Oczywiście nie mogło zabraknąć królowej show-Megan. Sapnęłam ze zniecierpliwieniem.
-Niezła z niej zołza, nie? - zagadnął Luke. Spojrzałam na niego zdziwiona i rozejrzałam się, by sprawdzić czy mówi do mnie.
-Uhm.. - przyznałam. Przeszywał mnie uważnym spojrzeniem.
-Moglibyśmy ją wysłać na pożarcie kaczkom. Wiem, gdzie można je znaleźć.
-Kaczkom? - roześmiałam się.
-Tak. - powiedział, a kącik jego ust drgnął. - Kaczki to krwiożercze bestie.
Zaśmiałam się i pokręciłam głową.
Nagle ludzie się rozstąpili, by zrobić przejście czarnowłosemu chłopakowi, który miażdżył wszystkich spojrzeniem niebieskich oczu. Poczułam złość. Dlaczego on musi być wszędzie tam, gdzie ja?!
Will odnalazł mnie wzrokiem i uśmiechnął się lekko, ale niemiło. Przełknęłam ślinę i odwróciłam wzrok. Zrobiło mi się zimno, więc zadrżałam. Lucas obserwował mnie z uwagą.
-Isabelle, Lucas, możecie iść. - krzyknął Marcus, który otwierał bramę. Luke ruszył przodem, a ja za nim, jak cień. Chłodne powietrze uderzyło mnie z mocą, więc naciągnęłam kaptur na głowę, spojrzałam na Luke'a, a on także naciągnąwszy kaptur skinął głową, więc razem, ramię w ramię wkroczyliśmy w noc.


* * *


-Często macie takie zwiady? - zagadnęłam po godzinie beznadziejnego szwendania się po lesie. Było ciemno, ale mój wzrok już się przyzwyczaił. Chodziliśmy z Lucasem po lesie jak duchy, cicho i niepostrzeżenie, ale cóż.. gdy nic się nie dzieje, człowiek zaczyna się nudzić. Tak ja teraz. Wymachiwałam kijem, który podniosłam z ziemi. Włosy wyzwoliły się z mojego kucyka, więc co chwilę musiałam je odgarniać.
-Zdarzają się co jakiś czas, gdy Marcusa coś zaniepokoi. - mruknął Luke, rozglądając się czujnie.
-A on w ogóle wychodzi z zakonu? - zapytałam, choć szczerze w to wątpiłam.
-Bardzo rzadko. Ale po co ma wychodzić, skoro są mu posłuszne wszystkie dzieciaki w zakonie. - burknął Lucas. - Ona mogą odwalić brudną robotę.
-To trochę niesprawiedliwe. - stwierdziłam. Luke wzruszył ramionami.
-Życie jest niesprawiedliwe. - powiedział, przeczesując ręką włosy.
-A.. od kiedy jesteś w zakonie? - zapytałam, szczerze zaciekawiona. Był taki skryty, że aż dziwne, że chciał ze mną rozmawiać.
-Chyba od urodzenia. - powiedział, a jego głos stwardniał. - Marcus powiedział, że przyniesiono mnie tu, gdy miałem trzy lata.
Poczułam dziwny przypływ smutku i współczucia dla Lucasa. Nie miał dzieciństwa. Od urodzenia uczono go jak obsługiwać się bronią i jak zabijać.
-Jeśli już mówimy o zakonie, to dlaczego nie chodzisz na zajęcia? Nie widziałem cię na żadnych. - powiedział, przerywając moje rozmyślania. Zrobiłam zaskoczoną minę, ale zorientowałam się, że on nie widzi mojej twarzy.
-W zakonie są zajęcia? - zadziwiłam się. - Nie wiedziałam.
Luke prychnął.
-Oczywiście że są. Historia Cieni. Nauka posługiwania się bronią. Języki obce, zwykle łacina. Nauka walki wręcz. Nauka uzdrawiania. Szyfry. Ćwiczenia na równowagę. Nauka logicznego myślenia. Oraz runy.- wymienił. Słuchałam go z zaciekawieniem.
Nagle poczułam na języku gorzki smak. O rany. Lucas zatrzymał się jak wryty, przez co na niego wpadłam. Odwrócił się do mnie i znów znieruchomiał. Delikatnie odłożyłam kij i sięgnęłam do pasa po sztylety. Gdy wyciągałam je, usłyszałam chrzęst liści. Nie poruszyłam się. Will wyciągnął miecze, i uniósł głowę, jakby był psem i węszył. W innej sytuacji byłoby to może śmieszne.
-Puella Umbra. - syknął ktoś z bardzo bliska. Włoski zjeżyły mi się na karku, ale nie odważyłam się ruszyć, czy choćby odetchnąć. Lucas spojrzał na mnie, a jego oczy błyszczały w mroku.
-Czuję cię, Puella Umbra. Jestem blisko. Ale.. Masz ze sobą kolegę. Nie, to nie kolega. - słuchałam z mocno bijącym sercem. Lucas chyba w ogóle nie oddychał. Śmiech zabrzmiał jak gong w wszechogarniającej ich ciszy. - Przyprowadziłaś ze sobą braciszka. Uroczo. - ostatnie słowo rozległo się tuż przy moim uchu.
Odskoczyłam i zamachnęłam się sztyletem. Przeciwnik uskoczył, ale drasnęłam go w czubek wilczego nosa. Skuliłam się, gdy przede mną wyrósł ogromny wilkołak. Przysunęłam się do Luke'a, który stał dziwnie nieruchomo. Minęła chwila, a ze wszystkich stron otoczyły nas stwory. Trzy wilkołaki, cztery wampiry i dwa demony. Wciągnęłam z sykiem powietrze.
-Chodź z nami, Puella Umbra. A braciszkowi nie stanie się krzywda. - wysyczał demon o zielonej, szlamowatej skórze i trzech parach oczu czarnych jak noc.
-Nie jestem jej bratem. - wyszeptał Luke, dziwnie drżącym głosem.
Potwory zaśmiały się przeraźliwie.
-Wyczuwamy powiązanie między wami, Puer. - powiedział wampir. Odwrócił się do mnie. - Puella, ON chce cię mieć.
W tym momencie Lucas rzucił nożem, a ostrze przebiło jednego z wampirów. Jęknął przeraźliwie, a inne stwory rzuciły się na Luke'a. Chłopak był bardzo szybki. Zamachnął się drugim mieczem i odparł atak demona. Otrząsnęłam się i ruszyłam mu na pomoc.
Zaczęłam wymachiwać ostrzami, a te sprawnie raniły potwory, które skupiły się na Lucasie. Niestety po moim dobrym początku, wilkołak i dwa wampiry rzuciły się na mnie. Jeden wampir, który trzymał w ręce nóż, długi nóż, zamachnął się nim i rozciął mi spodnie i skórę na udzie. Jęknęłam, ale już po chwili rzuciłam sztyletem i trafiłam go w głowę. Ten zaskomlał, ale mimo posoki, zalewającej mu twarz, ruszył na mnie z gniewnym okrzykiem.
W tym momencie jakby z nieba spadł jakiś cień. Dostrzegłam tylko czarne włosy, ale i tak poznałam po płynności ruchów i szybkości, że to Will. Zajekurdebiście. Chłopak rozpłatał szyję wampira, a ten upadł.
Mimo całego zamieszania, westchnęłam, gdy Will przebiegł obok mnie jak strzała i wbił miecz  ciało wilkołaka. Z fascynacją obserwowałam jak zdziwione potwory po kolei padają na ziemię. Lecz nagle ten potężny wilkołak chwycił Willa za koszulę, rozdzierając ją z tyłu. Will zaklął siarczyście i zrobił półobrót, uwalniając się od koszuli. Wilkołak już podnosił łapę z pazurami, żeby urwać głowę Willa, ale sztylet, który rzuciłam utkwił po rękojeść w wyciągniętej łapie.
Wilkołak zawył, a Will wbił mu miecz w serce. Gdy stwór opadł na ziemię, Will spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
-Myślałem, że mnie nienawidzisz. - powiedział kpiąco.
-Bo nienawidzę. - warknęłam, wywijając sztyletem i raniąc wampira, który skoczył na mnie od tyłu. - Ale to ja zamierzam cie zabić. Nie mogłam pozwolić, żeby ten wilkołak odebrał mi tę przyjemność.
Will wyszczerzył zęby w uśmiechu, odcinając głowę wampirowi. Dostrzegłam Luke'a, który właśnie wbił miecz w szyję demona. Za nim wyrósł cień i zanim zdążyłam krzyknąć, wampir wbił mu miecz w brzuch. Luke wydał z siebie cichy okrzyk zaskoczenia, a potem bezwładnie osunął się na ziemię.
-Will! - Ale on już tam był. Zabił wampira, podcinając mu gardło. Otoczyła nas cisza. Rozejrzałam się zdekoncentrowana. Nie było już żadnego potwora, wszystkie zostały zabite. Podbiegłam do Lucasa. Will spojrzał na mnie czarnymi oczami. Wiedziałam, że moje są takie same. W czasie walki zmieniały barwę. Will powiedział mi to na treningu.
-Jesteś ranna, Iz. - powiedział. Machnęłam lekceważąco ręką.
-Nic mi nie jest. Ta rana na nodze jest płytka. - mruknęłam, przystawiając palec do szyi Luke'a. Niemal wybuchnęłam płaczem, gdy wyczułam słaby puls. - Pomóż mi. Musimy go zanieść do zakonu.
-Nie. Isabelle, jesteś ranna. - Will dotknął mojej skroni, a gdy odsunął rękę, była cała we krwi. Dopiero teraz poczułam gorący płyn, spływający mi po twarzy i szyi.
-Och. - szepnęłam. Zaczęło mi się ściemniać pod oczami. Zanim zemdlałam, dostrzegłam oczy Willa, iskrzące niepokojem wśród ogarniającej nas ciemności.


* * *


Z trudem otworzyłam oczy. Leżałam na jednym z wielu białych łóżek. W pokoju panował półmrok. Niedaleko mnie, przy innym łóżku stała spora grupka ludzi. Rozmawiali o czymś z roztargnieniem.
Usłyszałam słowa "Lucas", "Isabelle", "atak" i "poważne rany". Wspomnienia uderzyły mnie z mocą, przyprawiając o ból głowy. Przez oczami stanął mi obraz Luke'a, padającego na ziemię i krew, która rozlewała się niepokojąco szybko pod jego bezwładnym ciałem.
Poczułam, że coś uciska moją dłoń. Przekręciłam głowę i zobaczyłam burzę czarnych włosów i delikatną kobiecą dłoń trzymająca moją. Casey spała z głową między ramionami, trzymając mnie za rękę.
Poczułam przypływ wszechogarniającej radości, że ona jest tu ze mną. Delikatnie przesunęłam kciukiem po wierzchu jej dłoni. Cas gwałtownie podniosła głowę i spojrzała na mnie zaspanymi, zielonymi oczami. Jej spojrzenie było niepewne. Przygryzła wargę.
Nie odezwałam się, tylko na nią patrzyłam. Chciałam jej wiele powiedzieć, ale po prostu nie wiedziałam jak.. Byłam dla niej taka okropna, a ona teraz siedziała przy mnie i pocieszała mnie samą swoją obecnością.
-Casey, ja.. - zaczęłam, ale dziewczyna podniosła dłoń, więc umilkłam.
-Zamknij się. Mam zamiar iść spać, a skoro wiem, że nic ci nie jest, mogę to zrobić z czystym sumieniem. - powiedziała, a ja zamknęłam oczy, nie chcąc patrzeć jak odchodzi.
Jednak nic się nie wydarzyło. Nic się nie poruszyło, nic nie zaszeleściło, cisza. Otworzyłam oczy. Casey spała z głową między ramionami, a jej ciepła dłoń dalej ściskała moją.


* * *


Zasnęłam trzymając Casey za rękę. Byłam jej wdzięczna za to, że była. Słysząc jej równomierny oddech i czując ciepło jej dłoni, udało mi się odpędzić złe myśli i zasnąć. Gdy się obudziłam, słońce rzucało promienie na głowę śpiącej Casey.
Spróbowałam usiąść, ale moją głowę przeszył straszny ból. Jęknęłam i przygryzłam wargę, nie chcąc obudzić Cas. Jednak ugryzłam się za mocno, bo poczułam smak krwi w buzi. Skrzywiłam się z obrzydzeniem.
Rozejrzałam się i dostrzegłam nieruchome ciało, spoczywające na łóżku oddalonym od mojego. Wytężyłam wzrok i dostrzegłam czuprynę blond włosów. Poczułam tak wielki poczucie winy, że aż mnie na chwilę zatkało. Nie mogłam złapać oddechu.
Lucas.
Lucas został ranny i teraz leżał nieruchomo, podłączony do pikającej aparatury. Był przykryty kocem od pasa w dół, a jego goła klatka piersiowa była obandażowana. Ranny oddychał nierówno i chrapliwie.
-Nie jest tak źle jak wygląda. - usłyszałam cichy głos. Odwróciłam głowę, by spojrzeć na Casey. Dziewczyna pocierała oczy, a gdy na mnie spojrzała, smutek w jej oczach tylko pogorszył moje samopoczucie.
-Czy.. on przeżyje? - wykrztusiłam.
-T-tak. Mówią, że tak. - szepnęłam Casey. Jej głos lekko drżał. Głowę znów przeszył ból. Jęknęłam.
-Ty także zostałam ranna. Musieli cię zabandażować. Masz paskudne rozcięcie od skroni do policzka. - wyznała Cas.
-Będę miała bliznę? - zapytałam wystraszona. Widziałam już jak takie blizny wyglądają. Przełknęłam ślinę.
-O tak. Dużą i brzydką. - doszedł nas głos od drzwi. Odwróciłam się w tamtą stronę.
Will opierał się o framugę drzwi i przewiercał mnie spojrzeniem niebieskich oczu. Z tego co widziałam, to nie został ranny. Miał lekko wilgotne włosy, a na policzkach rumieńce. Casey przygryzła wargę.
-Nie będzie żadnej blizny. - zapewniła.
-A ja obstawiam, że będzie. Blizny są fajne. Mam jedną, która wygląda jak serce. Jest na..
-Nie słucham zła! Nie słucham zła! - zakryłam uszy dłońmi, ale niestety dotknęłam bandaża i ból rozlał się po mojej głowie, przez co przed oczami pojawiły mi się plamy.
Casey uśmiechnęła się lekko.
-Pójdę po kawę. Jesteś mi winna masaż. Jeszcze nigdy tak się nie wyspałam. - Skrzywiła się, gdy obracała głowę. - Mam postrzał. Super.
Wstała i ruszyła do drzwi. Will zrobił jej miejsce, a potem sam ruszył wolnym krokiem w moją stronę. Opadł na krzesło, na którym spała Cas.
-Mi też jesteś winna masaż. Wczoraj musiałem taszczyć ciebie i jego - wskazał na Luke'a. - aż do zakonu. Wszystko mnie boli.
-Ach, biedaku. - warknęłam, próbując wygodniej usadowić się na łóżku, ale skończyło się kolejnym bólem przemykającym przez moją głowę. - To ja, nie ty, leżę tu z zabandażowaną głową i cierpię.
-Swoją drogą, wyglądasz jak Aladyn. - powiedział Will. Jęknęłam i ukryłam twarz w dłoniach. Przez chwilę panowała cisza.
-Will w co ty grasz? - zapytałam, zdejmując dłonie z twarzy. Jego mina stężała.
-Co masz na myśli? - burknął.
-Wiesz co. Raz jesteś na mnie ściekły, raz delikatny, raz mnie całujesz, a potem wyzywasz od dziwek. - krzyknęłam. Oczy Willa pociemniały.
-Mam ku temu powody. - warknął.
-Skoro tak mamy rozmawiać, to po protu wyjdź. - rozkazałam, ale on tylko skrzyżował ręce na piersi i wbił we mnie wściekłe spojrzenie.
-Zachowuje się tak, jak chcę, Iz. Zapytaj Alana. - mruknął.
-Alan jest chory, prawda? - zapytałam. Will wyprostował się gwałtownie.
-Dlaczego tak myślisz? - zapytał.
-Wczoraj z nim rozmawiałam. Zaczął kaszleć krwią, a potem wybiegł z pokoju. - oznajmiłam, a Will zbladł. - Jest chory? Co mu jest?
-Nic mu nie jest. Alan.. ma lekkie problemy ze zdrowiem. - powiedział ostrożnie dobierając słowa. Westchnęłam.
-Lubisz go, prawda? - widząc jego uniesione brwi sapnęłam ze zniecierpliwieniem. - Znaczy.. wydaje mi się, że tylko on ma dla ciebie znaczenie. Tutaj w zakonie.
Will długo milczał.
-Alan jest dla mnie jak brat. - powiedział w końcu, wstając.
-Will?
Zatrzymał się przy drzwiach i odwrócił. Nic nie powiedział, ale wiedziałam, że słucha.
-W lesie te stwory powiedziały, że Luke jest moim bratem. To było kłamstwo, prawda? - zapytałam cichutko. - Will odwrócił się do mnie, a jego usta były zaciśnięte w wąską kreskę. Spojrzał na łóżko Lucasa.
-To prawda, Isabelle. - Czas stanął. Patrzyłam na Willa, a on na mnie, ale otaczała nas nienaturalna cisza. Jedynym słyszalnym dźwiękiem był nierówny oddech Luke'a.
-Ale.. jak to? - wyjąkałam.
-Musisz zapytać Marcusa. Ja wiem tylko, że naprawdę jesteście rodzeństwem, Isabelle. Marcus dokładnie przejrzał twoje akta i akta Lucasa. Wszystko się zgadzało. Tylko tyle wiem. - rzucił mi szybkie spojrzenie, po czym wyszedł z pokoju.
Przekręciłam głowę i zapatrzyłam się na Lucasa. Liczyłam jego oddechy, modląc się, by jego serce się nie zatrzymało. Był bardzo blady, tak blady, że pod skórą było widać siateczkę żył. Pod oczami miał granatowe cienie.
Chwilę później do pokoju weszła Casey, niosąc kubek z kawą i dwa rogaliki.
-Trochę mi zeszło, ale chciałam zawiadomić chłopaków, że się obudziłaś. Martwili się, Izzy. - powiedziała Cas. Westchnęłam.
-Casey.. - szepnęłam, a ona znalazła się przy mnie w oka mgnieniu.
-Coś się stało? - zapytała z przejęciem. Nadal patrzyłam na Luke'a.
-Will powiedział, że Lucas jest moim bratem. - szepnęłam.
Kubek wypadł z rąk Casey i rozlał się po podłodze, a stróżki kawy przypominały łzy. 

12 komentarzy:

  1. Tak, Lukas to ten dobry! I do tego brat Izzy! Jestem ciekawa jak się wszystko potoczy dalej i... Will... weź go kurde ogarnij! =D

    OdpowiedzUsuń
  2. WIELBIĘ, KOCHAM I NIE WIEM CO JESZCZE!
    Jak zobaczyłam, że jest nowy rozdział to serce zaczęło mi bić tak szybko, że musiałam siedzieć kilka minut i oddychać głęboko, aby się uspokoiło. Nie, to nie jest żart. Uwielbiam Twoje opowiadanie i z wielką niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  3. Płakać mi się chce ;__; Nie wiem dlaczego... :(
    No po prostu nie mogę! Czy ta Iz musi zawsze mdleć? I wiedziałam, wiedziałam! Nie pasowało mi, że on ma tak samo na nazwisko i, że są podobnie.. wiedziałam, że oni są rodzeństwem... :P
    I Alan.. Alan jest chory? To musi na stówkę być coś poważnego.
    (Ps. Bo zapomnę... te piosenki są boooskie :D Safe and sound <3 i Imagine Dragons-Demons <3)
    hmm... dziwnie mi się czyta z perspektywy Willa... przyznam ci się szczerze, moja droga, że wolę czytać oczami Iz xD Ale to tylko moje zdanie :D
    A Will... uwielbiam Willa, ale on mnie ostatnio ciągle wkurza :/ nie podoba mi się to... ale chyba to jest fajniejsze, że oni tak się ostro kłócą niż by była od razu sielanka miłosna i w ogóle oni razem BFF :P Chociaż jest moim ulubieńcem to mnie wkurza... :C Ale dla niego najkę mam w tym rozdziale, bo znowu uratował Isabelle... :3 Mój bohater! :D mrr... :3
    Cały czas dręczy mnie coś... :c Zastanawia mnie przeszłość Willa, dlaczego wszyscy się go boją, dlaczego on jest taki chamski dla Iz... w tym rozdziale było napisane, że on może jako jedyny w zakonie zwalniać czas, aby poruszać się szybciej, ale zaraz się poprawił i dodał jeszcze "i ona" ... to tak mnie wszystko zastanawia, że zaczynam obgryzać paznokcie! :D
    Ogólnie świetny rozdział... i niestety nie umiem ci pomóc z tym spisem treści, bo ja jestem w informatyce zielona.. :D jestem takim głupim ptaszkiem, który w komputerze nic wielkiego nie robi, bo boi się, że coś zepsuję :D
    Jednym słowem podsumując... podobał mi się ten rozdział i był po prostu Booooooski <3 To jest właśnie to słowo :D
    Właściwie całe opowiadanie jest booskie :D
    Fajnie, że dodałaś wcześniej ten rozdział :D Był długi i megaaaśny <3 Dzięki :D
    Mam nadzieję, że nie męczą cię moje komentarze :D Zawsze mam dużo do powiedzenia :D I jak zawsze zła Sandra się przyczepi i napiszę ci, że zauważyłam, że gdy te stwory ich zaatakowały, to tam zamiast Luke, jest Will... to ten fragment: "Gdy wyciągałam je, usłyszałam chrzęst liści. Nie poruszyłam się. Will wyciągnął miecze, i uniósł głowę, jakby był psem i węszył. W innej sytuacji byłoby to może śmieszne." i jeszcze tu chyba powinno być "Wściekły" : "Raz jesteś na mnie ściekły," Wydaję mi się, że tam jest błąd... a jak nie ma to przepraszam za czepianie się :) Serio, przepraszam... :D Nie chcę ci wypominać błędów, tylko dbam o ciebie i twoje opowiadanie :D Mam nadzieję, że tak to odbierzesz, a nie, że się czepiam i jestem wredna, czy coś :)
    Pozdrawiam i życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heheszky dziękuję bardzo <3

      Usuń
    2. Bardzo wyczerpująca odpowiedź :D ;)

      Usuń
    3. Nic więcej nie mam do powiedzenia ;)

      Usuń
    4. aha :D a ja mogę zapytać o coś? :D Kiedy next? :)

      Usuń
    5. Może pod koniec weekendu jak mi się uda :) ale nie obiecuje ;)

      Usuń
  4. Masz świetne te opowiadania, mam wiele pytań , ale nie będę ich zadawać pewnie dowiem się niedługo co z Willem , Lucasem I Izzy. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3 mam nadzieję że się nie zawiedziesz ^^

      Usuń