sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział XI ; Rak dla duszy

No i jest rozdział :3 Bardzo mi się podoba i mam nadzieję, że także podzielicie moje zdanie ^^ Uprzedzam, ze pożyczyłam od Cassandry Clare przysięgę parabatai, bo cóż była mi potrzebna. Nie myślcie że Will i Alan to parabatai xd Jeszcze tak się nie zapędziłam. ^^
Zapraszam do czytania :)



"Kłamstwa i sekrety są jak rak dla duszy.
Toczą to, co dobre, a zostawiają po sobie tylko zniszczenie."


-Isabelle? - głos Casey był dziwnie stłumiony. - Isabelle obudź się!
-Cas błagam cię, dopiero co zasnęłam. - jęknęłam, a mój głos zabrzmiał niewyraźnie, stłumiony przez poduszki, w których schowałam twarz. Casey powiedziała coś, ale ją zignorowałam. 
Cieszyłam się, że tu jest i że codziennie do mnie zagląda, zmuszając mnie do rozmowy. Nie pozwalała mi się nudzić, gdy leżałam w łóżku, kwiląc z powodu bólów głowy. Chłopcy też przychodzili, ale rzadziej, bo podobno w lesie było coraz więcej potworów, więc Marcus wysyłał ich na zwiady.
Ja także chciałam iść, ale mi oczywiście nie pozwolono. Super. Dwa dni temu pozwolono mi wstać z łóżka i od tamtej pory siedziałam z głową między ramionami przy łóżku Lucasa. Tylko tyle mogłam zrobić, a on jeszcze się nie obudził. Czułam poczucie winy. Cas i chłopaki powtarzali mi, że to nie moja wina, że także zostałam ranna i w ogóle. Ale ja się obudziłam, a on nie. 
Pozostawała jeszcze kwestia naszego spokrewnienia. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że Luke i ja jesteśmy rodzeństwem. Przecież bym wiedziała, prawda? Z resztą po co rodzicie mieli go tutaj przysyłać, a mnie nie?
Casey wyrwała mi poduszki spod głowy, przez co przywaliłam szczęką w twardą ramę łóżka. Jęknęłam, bo to, że mogłam wstać nie oznaczało, że byłam zdrowa. Głowa mi pękała i szczerze nie rozumiałam, dlaczego ściągnęli mi bandaż. Podobno nie miałam mieć blizny, ale okropna rana mówiła co innego. Teraz tępy ból sprawił, że przed oczami zaczęły pojawiać się czarne plamy. 
-Nienawidzę cię. - burknęłam, rozmasowując sobie szczękę. Casey chwyciła się pod boki i spojrzała na mnie karcąco. 
-Słyszałaś co do ciebie mówiłam? - warknęła rozjuszona. Westchnęłam. - Przestań wzdychać. Marcus chce z tobą rozmawiać. 
-I tylko dlatego mnie obudziłaś? Bo Marcus chciał ze mną rozmawiać? Przypomnę ci, że odkąd pozwolono mi wstać, on wciąż chciał ze mną rozmawiać, a ja dyskretnie się go pozbywałam...
-Dyskretnie?! Gdy tu przyszedł, chwyciłaś miotłę i go wygoniłaś! Ładna mi dyskrecja. - prychnęła Cas. Wywróciłam oczami. 
-Przyznaj, że to było śmieszne. - powiedziałam, wstając z niewygodnego fotela. Przyniosłam sobie poduszki z innych łóżek, ale wciąż spałam w fotelu. Masakra. 
-Tak, zwłaszcza, jak kazał ci podać środek na uspokojenie. - mruknęła, a ja się uśmiechnęłam. 
Spojrzałam na nieruchome ciało Luke'a. Żal ścisnął mi serce. Tylko kroplówką go nawadniali, przez co okropnie schudł. Był bledszy niż wcześniej, a cienie pod oczami były prawie czarne. Oddychał nierówno, a bandaż na jego piersi był przesiąknięty krwią. Leżał tu już tydzień. 
-Poczekasz na mnie za drzwiami? - zapytałam Casey. Sapnęła zniecierpliwiona i skierowała na mnie palec wskazujący w oskarżycielskim geście. 
-Pięć minut, jasne? Nie możesz spędzać tu całej wieczności. Nie pomożesz mu, obwiniając się i nic nie jedząc. Luke wydobrzeje. - głos jej się załamał, gdy wymówiła imię chorego. Zacisnęła usta i wyszła z pokoju. 
Casey miała racje, ale nie mogłam na to nic poradzić. Nie chciałam jeść i nie chciałam go zostawiać. Czułam się winna. Westchnęłam i usiadłam na skraju łóżka, delikatnie chwytając jego dłoni. Była zaskakująco ciepła, jak na kogoś, kto wyglądał na trupio zimnego. 
Liczyłam jego nierówne oddechy. Patrząc na niego, wydawało mi się, że za chwile jego oddech się urwie,  a serce przestanie bić. Przygryzłam wargę. 
Jeden oddech, dwa oddechy, trzy oddechy..
Wydawał się teraz taki kruchy i niegroźny, gdy nie ukrywał się za aurą tajemniczości. 
Cztery oddechy, pięć oddechów, sześć oddechów..
Gdy tak leżał, nie wyglądał na odprężonego, jak wyglądałby w czasie snu. Czoło miał zmarszczone, jakby nie mógł uwierzyć, że musi tu leżeć tak bez ruchu. 
Siedem oddechów, osiem oddechów, dziewięć oddechów.
Spojrzałam na jego twarz. Na zmierzwione blond włosy, na zmarszczone czoło, na delikatnie uchylone usta, na szeroko otwarte brązowe oczy..
Zaraz.
Krzyknęłam zaskoczona, gdy Luke rzucił mi badawcze spojrzenie. Czym prędzej puściłam jego rękę i zerwałam się na równe nogi. Chłopak śledził mnie zdezorientowanym wzrokiem. Chciał usiąść, ale doskoczyłam do niego i położyłam mu dłonie na ramionach. 
-Musisz leżeć. Nie wolno ci wstawać. - wykrztusiłam. Luke opadł na poduszki, nie spuszczając ze mnie wzroku. Jego brwi były lekko uniesione, usta zamknięte. Jego spojrzenie było jak zawsze bardzo przenikliwe. 
-Casey! - krzyknęłam, odwracając się, by odejść do drzwi, ale silna dłoń chwyciła mnie za nadgarstek. Odwróciłam się i zerknęłam na dłoń Lucasa, która trzymała mnie w żelaznym uścisku. 
-Te stwory.. - szepnął zachrypniętym, ale silnym głosem. - Powiedziały, że jesteśmy rodzeństwem.. To prawda? 
Jego oddech się rwał. Poczułam ból w sercu. Luke był taki słaby. Nie mogłam go denerwować, musiałam wezwać pomoc. Gdzie ta Casey?!
-To prawda? - zapytał głośniej. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała gwałtownie. 
-Luke uspokój się, proszę. Powinieneś odpoczywać. - wybąkałam. Mocniej zacisnął dłoń na moim nadgarstku. 
-Odpowiedz mi. - nakazał ledwie słyszalnym głosem. Zacisnęłam zęby. 
-Tak. Tak to prawda. - szepnęłam. Lucas spojrzał na mnie wielkimi oczami, a ja nie mogłam wykrztusić słowa. Chciałam, by zamknął oczy, by zasnął, choć jeszcze przed dziesięcioma minutami chciałam, by się obudził. O ironio. 
Jego uścisk zelżał, więc odsunęłam się o krok, a jego dłoń upadła bezwładnie na łóżko. Patrzył na mnie zaciskając usta w wąską kreskę. W tym momencie do pokoju wpadła Casey. 
-Pięć minut minęło. Naprawdę, nie rozumiem, dlaczego nie mogłaś.. - urwała w pół słowa. Na jej twarz wpłynął wyraz szoku. Lucas przeniósł na nią spojrzenie przenikliwych oczu. 
-Pójdę po Marcusa. - szepnęłam. Gdy wychodziłam, czułam na plecach spojrzenie Lucasa i Casey.


* * *


Wpadłam do gabinetu Marcusa jak burza. 
-Lucas.. On.. Obudził się.. Rany boskie dlaczego nie macie windy. - wykrztusiłam, opierając ręce na kolanach i dysząc ciężko. Biegłam ile sił w nogach, przemierzając korytarze i wbiegając po setkach schodów. Biuro Marcusa mieściło się w najwyższej z wież. Na moje nieszczęście. 
Usłyszałam za sobą cichy śmiech. Odwróciłam się i zobaczyłam Willa, który opierał się o kominek, oraz Alana, który siedział w fotelu na przeciwko Marcusa. Sam szef zakonu siedział za wielkim dębowym biurkiem i stukał długopisem w kartkę papieru. Rzucił mi spojrzenie wyrażające dezaprobatę. 
-Panno Johnson, powinna pani najpierw zapukać. - warknął. 
-Najlepiej twoją głową. - mruknęłam sama do siebie. Gdy się podniosłam, Will posłał mi rozbawione spojrzenie. Zacisnęłam zęby, zdając sobie sprawę, że mnie usłyszał. 
Moje spojrzenie pobiegło do Alana, który przyglądał mi się z zainteresowaniem. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, posłał mi niepewny uśmiech. Było jasne, że rozpamiętuje nasze ostatnie spotkanie, podczas którego zaczął kaszleć krwią. Uśmiechnęłam się do niego, a później spojrzałam na Marcusa. 
-Lucas się obudził. - oznajmiłam. Marcus zbadał mnie spojrzeniem od stóp do głów. 
-Świetnie. Pójdę do niego później, a teraz chciałbym z tobą porozmawiać. - oznajmił. Skrzywiłam się.
-Pan wybaczy, ale jeśli chce pan rozmawiać, to przy Lucasie. On też zasługuje na wyjaśnienie. - warknęłam. 
-Z ciekawą czułością mówisz o kimś, kto od twojego przyjazdu zachowywał się w stosunku do ciebie wyjątkowo chłodno. - powiedział Will, a w jego głosie wychwyciłam nutkę drwiny. 
-To, że ty nie potrafisz czuć i traktujesz wszystkich jak śmieci, nie znaczy, że każdy tak postępuje. - syknęłam z nienawiścią, patrząc mu prosto w oczy. Alan zesztywniał, a w oczach Willa pojawiły się groźne iskry. Marcus przyglądał się temu z ciekawością. 
-Pójdę już. Mam nadzieję, że pan niedługo do mnie dołączy. - warknęłam do niego i odwróciłam się. Wyszłam trzaskając drzwiami tak mocno, że z sufitu posypał się tynk. Zaledwie oddaliłam się od gabinetu Marcusa, usłyszałam za sobą kroki. 
Will odwrócił mnie w swoim kierunku i przyparł do ściany. Jego oczy mogłyby miotać błyskawice. 
-Zostaw mnie. - syknęłam, próbując mu się wyrwać. On jednak pozostał nieugięty i miażdżył moje ramię w silnym uścisku. 
-Nie poszedłem za tobą, by się szarpać. - warknął. Utkwiłam w nim nienawistne spojrzenie. 
-Chodzi ci o to, co powiedziałam w gabinecie? To czysta prawda, Will. - syknęłam. - Wszystkich traktujesz jak śmieci, wszystkich. Nic nie czujesz. W środku jesteś zimny jak lód i dobrze o tym wiesz. Nie wiem tylko, dlaczego uwziąłeś się na mnie. A Alan..
Will rzucił mi tak nienawistne spojrzenie, że zamilkłam. Dyszałam ciężko, wpatrując się w jego ciemnoniebieskie oczy. Zauważyłam, że gdy się denerwował, jego oczy ciemniały. 
-Nic nie wiesz. Nie powinnaś w ogóle się odzywać, jeśli czegoś nie rozumiesz. - wychrypiał wściekły. 
-Ależ rozumiem. Każdy jest dla ciebie nikim, a sam zachowujesz się jak król świata. Nie wiem dlaczego Alan mówi o tobie z troską i szacunkiem. To po prostu śmieszne jak namieszałeś mu w głowie! - krzyknęłam.
-Nie mów tak o Alanie. Nigdy w życiu bym go nie zranił. - mówił te słowa tak cicho, że chyba wolałabym, aby na mnie nakrzyczał. - On jest jedyną osobą, której ufam. Jest moim jedynym przyjacielem. 
-Gdybyś nie traktował ludzi tak jak ich traktujesz, zyskałbyś wielu przyjaciół, Will. - powiedziałam, a jego oczy wyrażały taki ból, że nie wiem jakim cudem nie osunęłam się na ziemię pod wpływem tego spojrzenia. 
-To nie jest takie proste. - szepnął, uśmiechając się lekko. 
-Co jest Alanowi? - zapytałam. Mina Willa stężała. 
-To nie jest twoja sprawa. - warknął. Zacisnęłam zęby.
-Z takim podejściem rzeczywiście szanse na zostanie twoją przyjaciółką są równe zeru. - rzuciłam, odwracając wzrok. 
-A nie wpadłaś na to, że ja nie chcę się z nikim przyjaźnić? - zapytał ironicznie. 
-Wpadłam tylko na to, że jeśli ktoś się do ciebie zbliży emocjonalnie, to ty automatycznie łamiesz mu serce! - krzyknęłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Mina Willa wyrażała najpierw osłupienie, a potem na twarz stopniowo wpływał mu wyraz zrozumienia. 
Wyszarpałam się z jego uścisku i ruszyłam korytarzem, nie oglądając się za siebie. Boże, jaka ja byłam głupia. Powiedziałam mu dokładnie jak się czułam. Oczywiście nie mówiłam o sobie wprost, ale wiedziałam że zrozumiał. Iskra zrozumienia w jego oczach nie pozostawiała wątpliwości. 
Teraz już prawie biegłam. Chciałam się od niego oddalić. Oddalić się od tych przepięknych oczu, miękkich włosów i cudownych ust. Zatrzymałam się obok jakichś drzwi, zaciskając powieki. Jeszcze nikt tak na mnie nie działał. Nienawidziłam go, ale też kochałam. Musiałam to przyznać. 
Lekki powiew zmierzwił mi włosy, jakby ktoś z nadludzką szybkością przebiegł obok mnie. Zamarłam, gdy tak znajomy oddech owiał mi twarz. Otworzyłam oczy. Will oddychał przez usta, wpatrując się we mnie z uwagą. Niemal mogłam sobie wyobrazić, jak wewnątrz jego głowy toczy się zażarta walka. 
Nagle Will chwycił mnie za rękę, otworzył drzwi przy których się zatrzymałam i wepchnął mnie do środka. Zasłony były tam zasłonięte, ale między nimi przez wąską szczelinę wlewało się światło księżyca. Byliśmy w jakiejś sali. Pewnie to tu odbywały się niektóre zajęcia, o których wspominał mi Lucas. Była tam tablica, duży globus, ławki i krzesła ustawione w trzech rzędach.
Will podniósł mnie i posadził na ławce, tak, że moja twarz znajdowała się kilka centymetrów nad jego. Zadarł głowę i wpił się w moje usta. Otoczyłam jego biodra nogami, przyciskając rękami jego głowę do mojej. Palce Willa wbijały się w moje ciało, gdy przyciskał mnie do siebie, jakby się bał, że za chwilę zniknę, a on zostanie sam. 
-Aniele.. - wyszeptał, między jednym pocałunkiem a drugim. Zadrżałam, a on pocałował mnie w szyję. Jedną rękę trzymałam w jego włosach, a drugą kreśliłam wzory na umięśnionych ramionach. Ręka Willa nieśmiało sięgnęła pod moją bluzkę. Westchnęłam, gdy jego palce delikatnie gładziły mój brzuch. 
Pocałował mnie w usta tak czule, że niemal zemdlałam. Jego język delikatnie muskał moje wargi, przyprawiając mnie o drżenie całego ciała. Will zsunął mi z ramienia jedno ramiączko i pocałował w gołą skórę. 
Ujęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam go w czoło. Jęknął cichutko, a ja dalej obsypywałam jego twarz pocałunkami. Sięgnęłam po jego koszulkę, a Will jak na zawołanie ściągnął ją przez głowę. Przygryzłam wargę widząc jego umięśnione ciało. Było wspaniałe. Will pochylił się i zaczął całować mnie po szyi, a ja badałam palcami jego plecy i klatkę piersiową. 
Nagle Will odsunął się ode mnie, a w mroku widziałam tylko jego ciemną sylwetkę. Poprawiłam bluzkę, czując łzy napływające mi do oczu. Straszna prawda napłynęła mi do głowy. On się tylko bawił. Nic nie było na serio. Spuściłam wzrok a pierwsza łza spadła na podłogę. 
-Aniele. - podniosłam wzrok. Will stał teraz przede mną, ale mnie nie dotykał. - Przepraszam. 
Położył głowę na moim ramieniu, a ja oszołomiona poczułam szalone bicie jego serca. Przytulił mnie, chowając głowę w zagłębieniu między szyją a obojczykiem. 
-Will? Dlaczego.. dlaczego mnie pocałowałeś? - zapytałam cicho. Nie podniósł głowy. 
-Musiałem. - wychrypiał. - Musiałem to zrobić, Aniele. 
-Wiesz jak się czuję? - wyszeptałam, a kolejna łza spłynęła na jego nagie ramię. Tym razem podniósł głowę, ale nie odważyłam się na niego spojrzeć. Ujął mój podbródek, więc chcąc nie chcąc spojrzałam w jego - teraz czarne - oczy. 
-Myślisz, że zrobiłem to, bo chciałem cię wykorzystać. - to nie było pytanie. Tylko na niego patrzyłam, a w jego oczy wlewał się niebieski kolor. 
Odsunął się i podniósł koszulkę z ziemi. 
-Może lepiej, żebyś tak myślała. - powiedział bardzo cicho, odwracając się do drzwi. Zsunęłam się z ławki, nie spuszczając wzroku z jego pleców. 
-Dlaczego? - zapytałam, a mój głos przypominał pisk. - Dlaczego tak bardzo chcesz mnie zranić?
Zobaczyłam jak zaciska pięści.
-Bo nie mogę cię do siebie dopuścić. - szepnął. - Wiem, już to zrobiłem, ale nie mogłem się powstrzymać. Jesteś.. inna. A mnie jak na złość ciągnie tylko do ciebie. 
Zamarłam. Mur ochronny Willa się walił. To być może jedyna okazja, by się czegoś od niego dowiedzieć. 
-Kim jestem? O co chodziło Marcusowi z tą Ciemnością, i dlaczego to mnie szukają potwory? Dlaczego ukrywacie przede mną prawdę? - zapytałam. 
-Nie wiem kim jesteś. - odparł po chwili ciszy. - Marcus coś podejrzewa, ale to może być kłamstwo. Boże, nich to będzie kłamstwo. 
-Powiedz mi. - poprosiłam, robiąc krok w jego stronę. Tylko na tyle się zdobyłam. 
Westchnął. Wszystkie jego mięśnie były napięte. 
-Każdy Cień musi odbyć pewną ceremonię. Tak zwaną Ceremonię Wybrania. W siedemnaste urodziny Cienia są wzywani Strażnicy, czyli mnisi, którzy odprawiają ową ceremonię. Strażnicy przyzywają Ciemność i Światło, by jedno z nich wybrało Cień na swoją stronę. Nikt nie wie od czego zależy wybór. Jedni mówią, że od czynów, których się dokonało w przeszłości, inni że od to kwestia przypadku i zdania się na los..
-A co to ma wspólnego ze mną? - zapytałam. 
-Dziewczyny.. One nie muszą przez to przechodzić, ponieważ pochodzą od samych aniołów. Według legend są przepełnione światłem, a ich dusze i serca są czyste. Ale.. - urwał i przez długą chwilę nic nie mówił. - ty jesteś inna. Marcus dokładnie przestudiował twoje akta. Podejrzewa, że..
Zamilkł i nic nie powiedział. Odetchnął głęboko, a ja zrozumiałam, że zaraz odejdzie. 
-Pocałuj mnie. - powiedziałam, a on drgnął. Odwrócił się powoli, ale nie ruszył w moją stronę. 
-Nie mogę.. Isabelle nie rozumiesz.. - zaczął się jąkać. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Światło księżyca nadawało jego postaci coś mrocznego, ale ja jeszcze nigdy nie czułam się bardziej bezpiecznie. 
-Pocałuj mnie. Proszę. - szepnęłam. Ruszył w moją stronę, nie odrywając wzroku od mojej twarzy. Zatrzymał się. Wystarczyło, że wyciągnęłabym dłoń, a dotknęłabym jego rozpalonego ciała. 
Zrobił krok do przodu, ujął mój podbródek i uniósł moją twarz do swojej. Stanęłam na palcach, a jego wargi delikatnie musnęły moje. Zarzuciłam mu ręce na szyję i rozchyliłam wargi, złączając się z nim w namiętnym pocałunku. Żar jego ciała sprawiał, że cała truchlałam. 
Odsunął się ode mnie, ale nie za daleko. 
-Najprawdopodobniej już się nie zobaczymy, Aniele. - szepnął. Zdrętwiałam. 
-Słucham? - wykrztusiłam. 
-Nie mogę tu zostać. Muszę odejść. Przynajmniej na jakiś czas. Może poproszę Marcusa, by wysłał mnie za granicę.. - wyjaśnił jednym tchem. 
-Will. - umilkł, gdy wypowiedziałam jego imię. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, a potem Will odwrócił się i ruszył do drzwi. 
-Nie zostawiaj mnie. - powiedziałam, łamiącym się głosem. Will zatrzymał się przed drzwiami, ale tylko zacisnął dłonie w pięści, po czym zniknął mi z oczu. 
Cisza jaka mnie otoczyła była przerażająca. Podeszłam do okna, odrzuciłam zasłony i dotknęłam dłonią zimnego szkła. Potem otworzyłam okno, wychyliłam się i krzyknęłam. 
To był krzyk wydobywający się z głębi mojego serca. Spojrzałam w niebo, a łza spłynęła po moim policzku i spadła w otchłań nocy.


* * *


-Czekaliśmy na ciebie, panno Johnson. - powiedział Marcus, spoglądając na mnie badawczym wzrokiem. Pociągnęłam nosem i weszłam do pokoju. Lucas leżał na łóżku z zamkniętymi oczami. Gdy pomyślałam, że zasnął, on otworzył oczy i spojrzał na mnie. Przełknęłam ślinę. 
-Jak się czujesz? - zapytałam, podchodząc wolnym krokiem do łóżka. Luke ledwo wzruszył ramionami. Spojrzał na Marcusa. 
-Czy to prawda? Ona jest moją siostrą? - zapytał zachrypniętym głosem. Poczułam się lekko urażona, bo najwyraźniej mi nie uwierzył. Marcus pokiwał głową. 
-Owszem, to prawda. - przyznał. 
-Dlaczego mi pan tego nie powiedział wcześniej? - zapytałam wściekła. 
-Stwierdziłem, że tak będzie lepiej. - odparł i zwrócił się do Lucasa. - Twoja matka prosiła mnie, bym się tobą troskliwie zaopiekował. Zdziwiłem się, gdy podała mi trzyletnie dziecko. Wyjaśniła, że ona i jej mąż nie są bezpieczni i że muszą uciekać. Zostawiła mi ciebie, ale nie myśl że cię nie kochała. Płakała. Do tej pory pamiętam jej zachrypnięty głos, gdy mówiła, że tu będziesz bezpieczny. 
Spojrzał na mnie. 
-Nawet nie wiesz, jak się zdziwiłem gdy przybyłaś do zakonu. Jesteś strasznie podobna do matki, wiesz? Ale oczy masz po ojcu. Tak jak twój brat. - spojrzał z ukosa na Lucasa. - Sprawdziłem wasze akta i jakie wielkie było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się o waszym spokrewieństwie. Twoja matka nigdy nie wspomniała mi, że ma córkę. Dowiedziałem się tego dopiero, gdy Turner cię tu przywiózł. 
Zamilkł. Poczułam ukłucie bólu, gdy wspomniał o Willu. Zacisnęłam usta, a badawczy wzrok Lucasa zmusił mnie do odwrócenia się. 
-Panie McVey. - rozległ się cichy głos od drzwi. Marcus odwrócił się i spojrzał na chłopaka w wieku jakichś osiemnastu lat. Chłopak miał brązowe włosy i szare oczy. - Ktoś do pana. Prosi o spotkanie. 
Marcus kiwnął głową, a chłopak się wycofał. 
-Muszę iść. Panno Johnson, od jutra zacznie pani naukę. - chciałam zaprotestować, ale uciszył mnie machnięciem ręki. - To chyba tyle. Do widzenia. 
Skłonił się i wyszedł. Spojrzałam niepewnie na Luke'a. Miał zamknięte oczy, ale oddychał szybko, więc nie spał. Chciałam cichaczem wymknąć się z pokoju, ale Lucas otworzył oczy. Zatrzymałam się z nogą w powietrzu. 
-Chodź tu. - nakazał stanowczo. Powoli podeszłam do łóżka, myśląc o co chodzi.
Może on mnie znienawidzi. Przecież to jego mama oddała w ręce obcego człowieka, a mnie zatrzymała. Zagryzłam wargę. Lucas podniósł się i usiadł. Skrzywił się okropnie.
-Nie! Masz leżeć! - krzyknęłam, rzucając się w jego kierunku. Chwycił mnie za ramiona i spojrzał na mnie jakoś tak dziwnie. 
-Jesteś moją siostrą. - powiedział. Uniosłam brwi. Chyba mówiono mu to tak dużo razy, że chłopak będzie to teraz powtarzał. Fajnie. Niespodziewanie Lucas przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Zamarłam i nie śmiałam się poruszyć. - Wiedziałem. Odkąd się pojawiłaś miałem dziwne przeczucie, że muszę cię chronić, bo jesteś taka jak ja. Boże, wiedziałem. 
I wtedy się rozpłakałam. Wiem, byłam beksą i w ogóle, ale kto by nie płakał? Właśnie poznałam brata. Po kilkunastu latach dowiedziałam się, że mam brata. Lucas klepał mnie po plecach, przynosząc mi ukojenie. Nawet nie wiem kiedy, ale zasnęłam z głową na jego ramieniu.


* * *


Will stał przy oknie i patrzył na wschodzące słońce. Kilka ptaków zerwało się z drzew, trzepocząc skrzydłami. Wzbiły się do lotu i poszybowały za horyzont.
Will też miał za niedługo odejść. Nie chciał, wolał zostać i co noc zasypiać w objęciach Isabelle. Ale kto powiedział, że w życiu dostaje się to, czego się chce? Will zacisnął pięści.
W tym momencie drzwi pokoju się otworzyły.
Alan spojrzał na przyjaciela, ale nic nie powiedział. Podszedł do fortepianu, usiadł na krześle, a jego palce zawisły centymetr nad klawiszami. Zamknął oczy i po chwili jego palce śmigały po instrumencie, wydając z siebie przepiękne dźwięki. 
Alan grał o radości. Grał o radości, o ich przyjaźni, a potem jego cudowna muzyka zamilkła. Will już miał się odezwać, ale Alan zaczął grać smutną melodię, przywodzącą na myśl stratę. Will zacisnął powieki. Przyjaciel zawsze znał jego zamiary. Teraz też je poznał. 
Muzyka ucichła. Gdy Will otworzył oczy, zobaczył smętną minę Alana. 
-Zamierzasz odejść? - zapytał. 
-Muszę. - odparł Will. Odwrócił się do okna, nie mogąc znieść wzroku przyjaciela. Znali się od dziesięciu lat. Will ciągle pamiętał żywego chłopca, który wraz z nim skakał po drzewach, ścigał się po korytarzach i który był dla niego pociechą, wśród szarych dni. 
Do jego głowy napłynął obraz jednej z wielu bitw, które stoczyli u swego boku. Lecz ta bitwa była najgorszym wspomnieniem Willa, jego koszmarem. Mieli wtedy po szesnaście lat. Pamiętał śmigające ostrza, grupę Płomiennych, oraz ogień. Ogień był wszędzie. 
Zobaczył przyjaciela, który uśmiechał się do niego, po bitwie. Nagle za jego plecami wyrósł cień, a uśmiech zamarł na twarzy Alana. Will rzucił mieczem i zabił ostatniego Płomiennego, ale było za późno. Diabelski ogień w bardzo szybkim tempie zatruwał wszystkie komórki Alana. Will osunął się na kolana, błagając anioły o pomoc. Życie wyciekało z Alana, a Will nic nie mógł zrobić. 
-Przestań. - Will poczuł mocne ściśnięcie na ramieniu. Alan podszedł do niego i smutnym wzrokiem badał jego twarz. - Wiesz, że umrę. Po co się jeszcze dobijasz i przypominasz sobie tamten dzień? 
Will przełknął ślinę.
-Nie umrzesz. Nie zostawisz mnie. Obiecałeś być ze mną na zawszę. Pamiętasz słowa przysięgi? - warknął Will, czując ściskanie w gardle. Alan uśmiechnął się smutno. 
-"Nie nalegaj na mnie, abym cię opuścił i odszedł od ciebie;
albowiem dokąd ty pójdziesz i ja pójdę;
gdzie ty zamieszkasz i ja zamieszkam;
lud twój - lud mój, a Bóg twój - Bóg mój.
Gdzie ty umrzesz, tam i ja umrę i tam pochowany będę.
Niech mi uczyni Pan, cokolwiek zechce, a jednak tylko śmierć odłączy mnie od ciebie." - wyrecytował Alan, patrząc na przyjaciela. 
-Właśnie. - warknął Will. 
-Wkrótce nie będziesz musiał przejmować się słowami przysięgi. - mruknął Alan, odwracając się i ruszając do szafki nocnej. Nasypał proszku do wody i patrzył jak drobiny rozpuszczają się, przypominając gwiazdy, znikające nocą na niebie. 
-Zamilcz. - rozkazał Will, uderzając pięścią w okno. Tysiące odłamków rozprysło się po podłodze, a krew zaczęła spływać z dłoni Willa na podłogę. Will sapał ciężko, patrząc na zaskoczoną minę Alana. 
-Co cię podkusiło, Will? - zapytał Al, zbliżając się do niego. Will odsunął się. Przez twarz Alana przebiegł dziwny wyraz. Zatrzymał się i zmierzył przyjaciela wzrokiem. 
-Jesteś idiotą, Williamie. - Will drgnął. Alan prawie nigdy nie używał jego pełnego imienia. - Po co tak dokładasz sobie cierpień? Zrozum, że mój czas się kończy. A ty zachowujesz się, jakby to była nieprawda. 
Will zacisnął zęby. 
-Przestań. 
-To ty przestań! - Alan zamachnął się i zrzucił na ziemię pudełko z niebieskim proszkiem. Will wciągnął ze świstem powietrze, gdy proszek rozsypał się po podłodze. - Zrozum, że raniąc siebie, nikomu nie ulżysz! Pozwól sobie pomóc! 
Alan dyszał, a na jego bladych policzkach wykwitły rumieńce. Mimo złości wypisanej na twarzy, ruszył w stronę Willa, oderwał od rękawa swojej koszuli skrawek materiału i obwiązał nim przeciętą rękę przyjaciela. Will zaciskając zęby pozwolił się opatrzyć, a gdy Alan się wyprostował, rzucił mu wściekłe spojrzenie. Alan nie został mu dłużny. 
Will ominął przyjaciela i zaczął zbierać z proszek. To był jedyny sposób, by przedłużyć życie przyjaciela. Alan położył mu dłoń na ramieniu. 
-Zostaw. - szepnął, smutnym głosem. 
Will strącił jego rękę. Gdy pozbierał cały proszek, wstał i odłożył pudełko na miejsce. Odwrócił się do Alana. 
-Aż tak nie zależy ci na życiu? - warknął. Alan nie odpowiedział. - Jak myślisz, dlaczego zawsze każe ci umilknąć, gdy mówisz o śmierci? Ja wiem, że to się stanie. Ale nie chcę wiedzieć. Nie chce dopuścić do głowy tej myśli. A ty jak na złość wciąż mówisz mi, że twój czas się kończy. 
Alan wolno przeniósł na niego spojrzenie bystrych, zielonych oczu. 
-Bo to prawda. - szepnął. - A ja wciąż mam nadzieję, że dasz sobie spokój. Że zerwiesz przysięgę i odejdziesz. 
-Aż tak chcesz się mnie pozbyć? - zapytał Will, ale doskonale wiedział, że przyjaciel tego nie chce. 
Alan westchnął. 
-Wiesz o co mi chodzi. - mruknął. Will ruszył do drzwi. Zatrzymał się w progu i rzucił przez ramię. 
-Nie zostawię cię. I wiedz, że nie odejdę. Zostanę z tobą, Al. - Wyszedł z pokoju, a Alan odprowadził go smutnym spojrzeniem. 

6 komentarzy:

  1. Powódź. W moim pokoju nastała czysta powódź. Cudownie opisujesz uczucia. Nawet nie wyobrażasz sobie mojego zachwytu, gdy zobaczyłam nowy rozdział. Inaczej. NIE POTRAFISZ SOBIE WYOBRAZIĆ. :D
    A Marcus... weź go zabij, albo ja to zrobię xD
    Isabelle i Lucas... może to głupie, ale na początku myślałam, że Luke się w niej zakochał... Boże, wyszłoby ja z Clary i Jace'em. :P
    Super, naprawdę nie mogę się doczekać następnego rozdziału. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahaha xd "Powódź"? hahahah xd leżę i nie wstaję xd dziękuję bardzo <3

      Usuń
  2. Omg... :o
    Nie! Nie! I nie! Nie zabijaj Alana! :'( I jak tu nie płakać kiedy oni tak rozmawiają o jego śmierci? maskara... ;_;
    I biedny Will... cieszyłam się, gdy oni się całowali... zapamiętałam ten tekst "Mur obronny Willa runął" czy coś takiego... smutne, ale prawdziwe... a potem on powiedział jej, że musi wyjechać, bo coś tam coś tam.. niech nie wyjeżdża... niech zostanie!
    I czytałaś może Szeptem? Bo tak ogromnie mi się przypomina Patch z Szeptem, który mówił do Nory per "Aniele"... to jest takie słodkie i ogromnie mi się podoba w twoim opowiadaniu :)
    Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam nowy rozdział :D po prostu prawie spadłam z krzesła :D Nie mogę uwierzyć, że wstawiłaś tak szybko nowy rozdział po tamtym i to do tego taki boski... :)
    Co do Lucasa... to niestety nadal go nie lubię.. może go trochę polubiłam, ale nie uzyskał mojej sympatii nawet po tym, gdy okazało się, że jest jej bratem :)
    I po prostu nie mogłam ze śmiechu z niektórych tekstów xD np. coś tam z tym pukaniem do drzwi... :D
    Bardzo dobry klimat stwarzasz pisząc... szczególnie kiedy oni się całowali w tamtej klasie, a potem rozmawiali... albo jak Will rozmawiał z Alanem i dodałaś ten fortepian.. nieziemsko *-*
    Po prostu kocham to opowiadanie i nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału xD
    Pozdrawiam i życzę weny :D :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję <3 aż ciepło się robi na sercu, gdy czytam takie komentarze :))

      Usuń
  3. Tekst wydaję się długi, ale po przeczytaniu tego wciąż mało. Piszesz świetnie. :)

    OdpowiedzUsuń